Dwa-trzy tysiące złotych za szczeniaka z rodowodem. A w miocie np. 10 piesków. Prosty przelicznik daje nierzadko niezły zysk.

– Niedawno na jednym z targów zobaczyłam pana sprzedającego szczeniaki. Przyznał, że wcześniej prowadził hodowlę świń, ale sobie wszystko przeliczył i z cen wyszło mu, że psy bardziej się opłacają – zżyma się hodowca ze wschodniej Polski.

Żyła złota? – Gdyby tak było, to większość z nas jeździłaby luksusowymi samochodami. A jest po prostu przeciętnie – przekonuje Jadwiga Konkiel, która od blisko 40 lat zajmuje się hodowlą seterów irlandzkich.

– Wielu hodowców twierdzi nawet, że hodowla psów rasowych to same straty i trzeba dokładać. To nie do końca prawda. Jest jak w każdej firmie: raz mamy lepsze lata, raz gorsze. Są takie, gdy psy chorują, suki rodzą mało szczeniąt, ale i takie, gdy mioty są zdrowe i duże. Więc uczciwie mówiąc: jakiś zarobek jest – stwierdza z kolei Krystyna Habryń, prowadząca od kilkunastu lat pod Krakowem profesjonalną hodowlę labradorów „Leminiscatus”.

I jak w każdej firmie nic samemu nie przychodzi. Hodowcy są więc zgodni zwłaszcza co do jednego: chcesz na poważniej zająć się psami rasowymi? Zapomnij o wakacjach!

Inspiracja z filmu

Jadwiga Konkiel opowiada, że jej przygoda z psami zaczęła się od. filmu. Jako dziecko poszła z klasą do kina na film Walta Disneya „Big Red” o superchampionach seterach irlandzkich. – To była miłość od pierwszego wejrzenia – wspomina pani Jadwiga. Film Disneya wciąż ma na kasacie i ogląda go z dziećmi.

Na pierwszego setera musiała poczekać do matury. Do dziś w jej hodowli Arisland na świat przyszło blisko 300 szczeniąt, a urodzone tu psy to wielokrotni championi i interchampioni.

Krystyna Habryń przyznaje, że u niej zdecydował trochę przypadek. – Miałam jedną suczkę labradora i nie myślałam o hodowli. Na spacerze ktoś powiedział mi, że mam takiego ładnego pieska i może bym wzięła go na wystawę. Pomyślałam: czemu nie? Pojechałam i wciągnęłam się w to środowisko – wspomina. Dzisiaj labradory z jej hodowli wygrywają zawody krajowe i międzynarodowe.

– Gdybym chciała się utrzymać z samej hodowli, byłoby to bardzo trudne. I nie chodzi tylko i wyłącznie o koszty, ale przede wszystkim nieprzewidywalność co do miotu. Miałam taki rok, że żadna suka nie zaszła w ciążę – mówi Krystyna Habryń – Dlatego oboje z mężem pracujemy. Na szczęście jesteśmy wolnych zawodów, ja pracuję w domu. Nie wyobrażam sobie połączenia hodowli z pracą na etacie. Próbowałam, nie dało się.

Rzadko który hodowca decyduje się na utrzymywanie wyłącznie z prowadzenia hodowli psów rasowych. Nawet ci z długoletnim stażem zazwyczaj łączą hodowlę ze zwykłą pracą zawodową. Tak jest w przypadku Jadwigi Konkiel. – Pracuję normalnie do godziny 16. Żeby utrzymać się z samej hodowli, musiałaby być naprawdę duża – tłumaczy.

Na początek inwestowanie

Jak zostaje się hodowcą psów rasowych? Na początek, jak w każdej firmie, trzeba inwestować. – Najpierw musimy kupić suczkę. A to wbrew pozorom całkiem spora inwestycja, zwłaszcza jeśli szukamy za granicą – tłumaczy Krystyna Habryń. – Szczeniak dobrej rasy i z dobrej linii to wydatek 2-2,5 tys. euro, a za rasy niszowe nawet 5-7 tys. euro. Potem suczkę trzeba odchować, więc dochodzą koszty karmienia, szczepienia i ewentualnego leczenia. Trzeba też przejść całą procedurę przyjęcia do Związku Kynologicznego, spełnić wymagania co do rasy, bo nie każda da się rozmnażać. Pies musi uzyskać uprawnienia hodowlane, być przebadany np. pod kątem dysplazji. No i trzeba być na co najmniej trzech wystawach.

Uzyskiwanie wszelkich formalności trwa około dwóch lat. – Ale to wcale nie oznacza, że po tym czasie zostajemy już pełnoprawnym hodowcą. Po dwóch latach pracy może się okazać, że pies nie zaliczy wszystkich testów. I skończy się tym, że zamiast hodowcą zostaniemy tylko posiadaczem pieska – przestrzega jeden z małopolskich hodowców owczarków.

Kiedy uda nam się spełnić wszystkie wymogi formalne i zostaniemy szczęśliwym hodowcą psów rasowych, przychodzi czas na znalezienie narzeczonego dla naszej suczki. Do pierwszego rozmnażania może dojść nie wcześniej niż po ukończeniu przez suczkę 18 miesięcy.

Ale znalezienie reproduktora to znowu spory wydatek. Szukamy przecież championa z sukcesami, by budować markę naszej hodowli. Często więc hodowcy szukają ich po całym świecie. Za pokrycie naszej suczki przez psa szlachetnej rasy zapłacimy więc od tysiąca euro w górę. A przecież musimy jeszcze dojechać, więc do tego trzeba dodać koszt paliwa, hotelu, wcześniejszych badań czy nasza suczka zajdzie w ciążę, a i można czasem pomyśleć o jakimś prezencie dla właściciela reproduktora – to w sumie nieraz i 2 tys. zł.

Dlatego hodowcom z pomocą przychodzi biotechnologia. Coraz częściej sięgają po sztuczne zapłodnienie za pomocą zamrożonego wcześniej nasienia. – Ja korzystam z tej metody od ośmiu lat. Jak pierwszy raz pojemnik z nasieniem zamrożonym trafił do mnie, weterynarz w Krakowie nie wiedział, co z tym zrobić. Ale dziś to coraz powszechniejsza metoda. Na 15 prób tylko cztery okazały się nietrafione. Nie trzeba jeździć na koniec świata, choć jest ryzyko, że kurier przetrzyma pojemnik, a my zapłaciliśmy za niego np. 4 tys. euro – mówi Krystyna Habryń.

Hodowcy podkreślają, że dzięki sztucznemu zapłodnieniu zyskujemy przede wszystkim czas. Nie trzeba wyjeżdżać, brać specjalnie urlopu w pracy, wszystko dzieje się na miejscu. Ale coś za coś. Sprowadzenie pojemnika z ciekłym azotem z USA to 6 tys. zł, do tego koszt samej spermy – 2-3 tys. dolarów.

– Pamiętajmy, że suczki mogą być rozmnażane do połowy swojego życia, ale przecież potem dalej zostają z nami, ponosimy koszty ich utrzymania. Teraz mam cztery suki w okresie rozrodczym, ale też i sześć piesków starych – zaznacza Krystyna Habryń.

Jak uda nam się bezpiecznie przeprowadzić suczkę przez ciążę i poród, czeka nas kolejne wcale niemałe wyzwanie – odchować szczeniaki.

Praca od świtu

Dzień pracy hodowcy zaczyna się bladym świtem. – Ja zaczynam już o 5 rano – opowiada Jadwiga Konkiel. – Pieskom trzeba zmienić wodę. Nakarmić, trochę socjalizacji – czyli trzeba je popieścić, pobawić się z nimi, pogadać, przytulić. Wyprowadzić. Potem jadę do pracy. Wracam około godziny 16 i znowu do piesków, żeby je wyprowadzić. Potem sprzątanie kojców. Sporo hodowców trzyma psy na karmie suchej, uzupełniając ją pokarmem z puszek. Ale ja uważam, że pies to zwierzę mięsożerne, więc im gotuję: mięso, ryż, kaszę, warzywa. Warunek podstawowy dobrej hodowli: suka, która karmi, nie może być chuda.

Hodowcy przyznają, że przez pierwsze dwa tygodnie po porodzie pełnią rolę. drugiej matki i śpią koło szczeniaków. Niektórzy wprost na ziemi, inni mają obok kojców kanapę i pilnują w nocy maluchy. – Chodzi o to, by suka nie przygniotła ich. Suki często zadeptują szczenięta, zwłaszcza gdy są to pierwsze dzieci. I z jednej strony to strata bardzo bolesna emocjonalnie, ale też i nie ma co kryć – finansowo – mówi krakowski hodowca. – Do tego dochodzi zbieranie psich kupek, wycieranie sików, masowanie brzuszków, by pieski mogły się wypróżnić. Jak mamy np. 12 szczeniąt, to jest masa roboty i nieraz biega się bez przerwy z mopem. I z tych uroków bycia hodowcą też trzeba zdawać sobie sprawę. A co, gdy suka nie ma mleka, a tu do wykarmienia dziesiątka głodnych szczeniąt? Wtedy pozostaje nam tylko butelka i karmienie każdego co dwie godziny.

Liczenie zysków

A zyski? Na topie są wciąż owczarki niemieckie, labradory i golden retrievery, yorki, spaniele, chihuahua. Na wartość psów z danej hodowli wpływają też osiągnięcia na wystawie, pochodzenie rodziców. Ceny? Za labradory po rodzicach championach trzeba dać nawet 2,5 tys. zł, choć znajdziemy i takie za tysiąc. Rodowodowe owczarki niemieckie to wydatek od 1,3 tys. do nawet i 2,5 tys. Chihuahua – 2 tys., podobnie alaskan malamut. Goldeny to wydatek ok. 1,5 tys. zł za szczeniaka, maltańczyki – od 1-1,5 tys. zł.

Ale popularność ma też swój negatywny wymiar finansowy. Przedstawiciele popularnych ras, ze względu na liczbę hodowli, są tańsi. Więcej zapłacimy za to za pieska rasy mniej popularnej czy wręcz niszowej. Za buldoga francuskiego niektórzy hodowcy żądają nawet 7 tys. zł. Mops to koszt ok. 3 tys. Szczeniaki papillon znajdziemy za 2 tys., samoyed – 2,5 tys. rodowodowe shar pei – 3,5 tys. W podobnych cenach jest mastif tybetański.

Ale hodowcy przestrzegają, że i tu nie da się tak wprost przeliczać, mnożąc ceny szczeniaków przez ich liczbę w miocie. Bo trzeba jeszcze odjąć koszty odchowania maluchów. A te nie są małe. Jeśli suka nie ma pokarmu, trzeba szczeniaki dokarmiać kozim mlekiem. A litr to 10 zł. Szczeniaki potrafią wypić w sumie 200 litrów takiego mleka. To 2 tys. zł.

Worek dobrej karmy kosztuje 250 zł. Szczeniaki zjedzą i 10 takich worków – to kolejne 2,5 tys. Mięso, ser, jajka, warzywa to kolejny tysiąc złotych. Do tego koszty szczepionek – jedna 40 zł, odrobaczenia (trzy razy), kropli na kleszcze.

To jeśli chodzi o szczeniaki. Ale musimy przecież dbać o formę naszych suk i reproduktorów. Jeździmy więc z nimi na wystawy (opłata za jedną: 100-200 zł), do tego znowu koszt hotelu, podróży, czasem też za granicę. – Nie ma obowiązku uczestniczenia w wystawach, ale każdy szanujący się hodowca na nie jeździ. Nieuczestniczenie w wystawach to w środowisku po prostu obciach – mówi proszący o anonimowość hodowca. – W przypadku właścicieli reproduktorów, to wręcz obowiązek tam bywać, zdobywać laury, pokazywać psa. Inaczej nici z kryć i dochodów.

– A przecież trzeba się też rozwijać jako hodowca. Ja jeżdżę do USA, na wystawy do Anglii, by dowiedzieć się co nowego w pogłowiu. To też koszt – zaznacza Jadwiga Konkiel.

Do tego dochodzą koszty niepoliczalne, jak np. sprzątanie kojców, wyprowadzanie psów. Można oczywiście szukać wolontariuszy, ale ciężko nawet za pieniądze znaleźć kogoś, kto wyrzuci psie kupki. Pozostaje więc liczyć na pomoc rodziny. – Dlatego o jakichś dłuższych wyjazdach na urlop czy wypadach do Zakopanego można zapomnieć. Dwutygodniowe wakacje to już prawdziwe wyzwanie strategiczne: trzeba ustawiać wszystko tak, by zostawiając psy z rodziną, nie daj Boże nie było akurat żadnych szczeniaków, nie mówiąc już o jakichś porodach – zaznacza Krystyna Habryń.

Część hodowców podkreśla też, że rynek psują pseudohodowle nastawione głównie na zysk. Niektórzy hodowcy dużych ras stawiają więc też na dodatkową hodowlę tych mniejszych. Inni na rasowe… koty. Bo te nie wymagają tyle zachodu. Samica sama zajmie się młodymi, a cena za małego kotka jest podobna jak ta za szczeniaka.

Maluchy nie mniej kosztowne

– Wbrew opiniom duży pies wcale nie jest droższy w utrzymaniu niż mały, a zwłaszcza z rasy ozdobnej – przestrzega jednak Elżbieta Fiema, która razem z mężem Andrzejem prowadzą pod Krakowem hodowlę Elmandi, specjalizującą się obecnie w maltańczykach i shih tzu. Zaczynali jednak od owczarków niemieckich. – Duże psy wymagają przede wszystkim więcej czasu na socjalizację, nie będą nam leżały na rękach czy kolanach, jak te mniejsze, które potrzebują bardziej zabawy niż szkolenia – dodaje.

Ale utrzymanie małego pieska rasy ozdobnej też wymaga niemało poświęcenia i nakładów finansowych. – To przede wszystkim koszt pielęgnacji – zaznacza Elżbieta Fiema. A kosmetyki dla psów ozdobnych są bardzo drogie: szampon (flaszeczka 200 ml) – 30 zł, do tego odżywka, spray do rozczesywania, szczotki. A jak mówią hodowcy, nawet w obrębie jednej rasy może być kilka odmian włosa: miękki, twardy, wymagający napuszenia, przebarwiony.

Pieska ozdobnego trzeba ciągle czesać, żeby włosy się nie skołtuniły i kąpać co najmniej raz na kilka dni. – Raz, po jednej z wystaw, gdzie ludzie bez przerwy głaskali psy, zapomniałam je wyczesać. Potem były wielkie kołtuny, cały praca nad wyglądem psów poszła na marne – wspomina Elżbieta Fiema. – Do tego pieski też przecież jedzą, na miot czasem i trzy worki karmy zejdą, a lepsza to koszt 150-160 zł za worek. – Tak naprawdę to praca 24 godziny na dobę.

Dlaczego więc hodowcy poświęcają się? Większość mówi, że po prostu z miłości do zwierząt, a co za tym idzie – potrzeby utrzymania i rozwoju danej rasy.